poniedziałek, 28 września 2015

Grand Bazar w Marmaris


Jak wcześniej wspominałam tym razem Marmaris okryliśmy na nowo. Powoli, spokojnie okiem mamy i taty, a nie szalonych imprezowiczów na urlopie. Krążąc po uliczkach centrum miasta zajrzeliśmy na Grand Bazar. To ogromny bazar w centrum miasta gdzie można znaleźć wszystko. Nie od dziś wiadomo, że Turcja jest stolicą podróbek wszystkich znanych marek. I to nie byle jakich, bo okiem laika trudno rozróżnić kopię od oryginału. Przykre to trochę, że zamiast miejscowych rękodzieł czy pamiątek osiemdziesiąt procent sprzedawców oferuje tanią tandetę. Nie wszystko jednak stracone, wciąż są sklepiki i stragany, które przyprawiają o kolorowy zawrót głowy.


Ceramika na podłodze bazaru





Natrafiliśmy również na całkiem przyjemny hmm lokal gastronomiczny - trudno mi określić jakiego typu ponieważ oferował kawę, herbatę, drinki oraz fast food. Nie od dziś wiadomo, że Turkom brakuje poczucia estetyki. Piękne stare mury obwieszone zdjęciami hamburgerów, kwieciste sofy, popielniczki z porcelany, drewniane stoły, złote filiżanki rodem z... horroru i na deser w samym sercu fontanna z żółwiami. Pijąc herbatę wyobraziłam sobie to miejsce bez tej całej otoczki bylejakości i doszłam do wniosku, że to okruszek historii, zamknięty we współczesności desperacko błagający o pomoc. Szkoda mi takich miejsc i tych bezdusznych zarobkowiczów, którzy trzymają w niewoli ducha historii.




niedziela, 27 września 2015

Wolność słowa

Od czasu do czasu czytam blogi innych kobiet, które zdecydowały się na małżeństwa mieszane i żyją poza granicami Polski. Szczególnie interesuje mnie życie w krajach arabskich, ponieważ w mediach dużo się mówi o zagrożeniach ze strony takich związków. Nie wierzę w to co mówią, jeśli nie jest to poparte dowodami. Jedno małżeństwo udane, inne zakończyło się tragedią. Tak samo jak w Polsce. Niektóre moje przyjaciółki trafiły dobrze, inne się rozwiodły bo wspaniały narzeczony okazał się mężem alkoholikiem, hazardzistą, oszustem itd., itd. Małżeństwo zawsze niesie ze sobą ryzyko.
Wracając do blogów, lubię czytać o czyimś szczęściu. Dobrym wyborze, łamaniu stereotypów. Lubię historie miłości, które w ogóle nie powinny mieć miejsca. To zawsze napaja mnie optymizmem i pozytywną energią. Ostatnio zostałam zablokowana na jednym takim blogu. Dlaczego? Bo napisałam komentarze, które się Pani Szanownej nie spodobały. Napisałam, że nie powinna w taki sposób krytykować Polaków, ponieważ jej bloga czyta sporo osób i pewnie spore grono czerpie opinie na temat naszego kraju z jej wpisów. Niech żyje wolność słowa! Z wykształcenia jestem dziennikarką, wiem jak się robi sensację - najwięcej emocji wzbudzają te złe historie i te okrutne, wyssane z palca informacje. No cóż, dla fejmu niektórzy zrobią wszystko :)

Wakacje w Marmaris

W tym roku ze względu na ograniczenie jakim jest nasz kochany synuś wybraliśmy na wakacje miejsce względnie blisko Izmiru i w czasie kiedy piekielne upały ustąpiły miejsca ciepłej morskiej bryzie. Marmaris okazało się idealnym miejscem na rodzinne wakacje.
Siedem dni z pięciomiesięcznym dzieckiem nad morzem to nie lada wyzwanie mimo, że mieliśmy do pomocy dwie nianie w postaci teściów. Rybka nie smakowała już tak dobrze bez Raki, wieczorami zamiast hałaśliwych pubów wybieraliśmy kawiarnie albo restauracje, obeszło się bez nargile ale mimo to, nie zamieniłabym tych wakacji na żadne inne.
Poznaliśmy Marmaris od innej strony. Spacerowaliśmy, jedliśmy i rozkoszowaliśmy się wzajemnym towarzystwem na które w tygodniu nie mamy czasu. Mój mąż zwykle w pracy lub w delegacjach, ja z synkiem lub z nosem w komputerze ponieważ w czasie urlopu macierzyńskiego mam czas na pracę copywrietera. Wybierając hotel zawsze kierujemy się dwoma zasadami: dobre jedzenie i dostęp do morza. Nie wyobrażam sobie siedzieć nad basenem kiedy do dyspozycji mamy bogactwa natury. W tym roku snorkeling okazało się niezwykłym przeżyciem. Bardzo blisko brzegu mogliśmy podziwiać najróżniejsze okazy ryb i morskich żyjątek. Wszystkim polecam tę prostą formę nurkowania.





W Marmaris jak w każdej nadmorskiej miejscowości do dyspozycji turystów są przeróżne formy spędzania aktywnie czasu. Ja w tym roku ograniczyłam się jedynie do siłowni.
Między innymi jedną z atrakcji jest największy statek piracki w Europie Barbarossa. Przyznam, że robi niesamowite wrażenie. Całodzienny rejs ogromnym statkiem posiadającym cztery piętra, nielimitowany alkohol, szwedzki stół, rozrywki dla dzieci związane z życiem piratów oraz możliwość pływania na otwartym morzu a to wszystko w cenie 100 TL czyli około 150 zł. Rozrywka nie należy do tanich jeśli w grę wchodzi pięcioosobowa rodzina, ale uważam, że warto.




sobota, 26 września 2015

Zmiana nazwy bloga

Założeniem moim było pisać o życiu poza granicami mojego kraju w sposób lekki i przyjemny. Z  nutką ironii, żartu i o rzeczach ciekawych nie zawiązanych z polityką czy religią.  Długo myślałam nad nazwą bloga i początkowo Kokosy na emigracji wydawały mi się nazwą, która pasuje do takiej koncepcji. Emigracja, która jest przeciwieństwem imigracji przestała mi się kojarzyć z czymś przyjemnym. Wręcz przeciwnie. Opuściłam kraj, który kocham ze względu na miłość, pracę styl życia. Dlatego, że chciałam a nie dlatego, że musiałam.
Jestem szczęśliwa w miejscu w którym jestem dzisiaj i postaram się utrzymać koncepcję, którą założyłam na początku pisząc Kokosowe życie. Poza nazwą nic się nie zmieni.
Jedynie na facebooku będzie opóźnienie bo mnie zablokowali ze względu na zmianę nazwy hahaha.
A dziś trochę zdjęć z moich przepięknych gór!






czwartek, 17 września 2015

Izmir

Izmir (dawniej Smyrna, tur. İzmir, gr. Σμύρνη) – miasto portowe w zachodniej Turcji nad Zatoką Izmirską. Trzecie miasto pod względem wielkości w Turcji.
Mieszkam tutaj od roku ze względu na pracę męża. Jeśli spotkalibyście Turka pochodzącego z Izmiru, powie Wam, że Izmir jest inny niż Turcja. Nie miałam okazji zwiedzić Turcji (oczywiście poza kurortami turystycznymi), widziałam jedynie Bursę, która jest całkowitym przeciwieństwem Izmiru. To stare miasto, pełne zabytkowych budowli jawi mi się jako szare i poważne. Izmir jest słoneczny, pogodny i pełen najróżniejszych kultur i osobowości. Izmir jest nowoczesnym miastem gdzie różni ludzie żyją obok siebie, nie oceniając się wzajemnie, nie nienawidząc za odmienności. 
Tylko tutaj widziałam psa i kota śpiących obok siebie. To porównanie w idealny sposób obrazuję harmonię życia codziennego. 
Sercem miasta jest wieża zegarowa na placu Konak. Została wykonana w stylu osmańskim. U dołu, dookoła, ma rozmieszczone cztery niewielkie fontanny. Jest to najbardziej znany zabytek w mieście. Jego miniaturkę można kupić na każdym straganie z pamiątkami.

Wieża została zaprojektowana przez Lewantyńczyka (mieszkańca imperium o korzeniach europejskich), Raymonda Charles’a Père’a. Sam zegar umieszczony w wieży był darem cesarza niemieckiego, Wilhelma II.

Na placu Konak znajduje się również jeden z najpiękniejszych meczetów jakie widziałam w mieście. Meczet jest bardzo mały, ale niezwykle majestatyczny i piękny.

Dlaczego Izmir jest inny niż Turcja? Przede wszystkim ze względu na wielokulturowość i względnie nowoczesne podejście do kultury i religii. Na ulicach miasta rzadkością są kobiety ubrane na czarno. Najczęściej spotkać można kobiety w chustach zakrywających włosy. Normą są również krótkie spodenki czy mini spodniczki. Oczywiście trzeba wiedzieć tylko gdzie i jak się ubrać aby nie zwracać na siebie niepotrzebnej uwagi. Tak samo jest u nas w Polsce, przecież nikt nie pójdzie do kościoła w spodenkach, a na bazar w eleganckiej garsonce.


niedziela, 13 września 2015

Opera w Izmirze

Kilka miesięcy temu, jeszcze przed urodzeniem synka miałam ogromną przyjemność gościć w Izmirskiej Operze. Nie przypomina ona niczym zapierającej dech w piersiach opery Wiedeńskiej, ale czuć w niej ducha wspaniałej, wytwornej sztuki z dawnych lat.
Zotaliśmy zaproszeni na operę Pucciniego Madame Butterfly. Historia toczy się w Japonii, gdzie amerykański oficer zawiera "tymczasowy" związek małżeński z młodą gejszą. Kobieta szaleńczo w nim zakochana, zmienia religię na chrześcijańską co sprawia, że zostaje potępiona przez rodzinę i wykluczona z życia towarzyskiego. Oficer po konsumpcji związku wraca do Ameryki a zakochana w nim gejsza czeka na jego powrót. Po dziewięciu miesiącach rodzi się dziecko. Kiedy oficer dowiaduje się, że ma syna, wraca do Japonii ze swoją prawdziwą żoną. Kiedy gejsza zdaje sobie sprawę, że jej małżeństwo było fikcją a jej ukochany ma żonę i wrócił aby odebrać jej syna, popełnia samobójstwo dając tym samym ciche przyzwolenie na zabranie chłopczyka do Ameryki.
Wzruszająca, piękna historia z kraju kwitnącej wiśni, która poruszyła moje serce. Szczególnie opera ma w sobie moc, która potrafi skruszyć nawet najtwardsze serca. Sztuka w tak czystym wydaniu zaczyna być rzadkością, szczególnie dla młodych ludzi, których widziałam niewielu.
Opera wystawiona była w oryginalnym włoskim języku, a ponad scena umieszczony był ekran wyświetlający napisy po turecku. Bardzo dobre rozwiązanie dla tych, którzy nie znali historii Madame Butterfly.
Zaskoczył mnie jedynie ubiór niektórych ludzi. W Austrii czy Francji nie do pomyślenia jest założyć jeansy do opery czy teatru. Wyglądaliśmy trochę dziwnie w odświętnym stroju wśród ludzi, którzy założyli codzienny strój. Nie wyobrażam sobie jednak wyglądać inaczej w takim miejscu.