piątek, 29 maja 2015

Na emigracji


Przy okazji tegorocznych wyborów prezydencji kiełbasą wyborczą okazały się obietnice związane z JOW-ami oraz emigracją. To pierwsze to temat, którego nie znam i nie będę zabierać głosu. Natomiast emigracja to już zupełnie inna bajka. Bajka albo koszmar, punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Jedni sądzą, że mieszkanie poza granicami naszego kraju to szansa dla młodych Polaków, inni, że harówka na zmywaku czy w innym miejscu, w którym rasowy Anglik czy Niemiec w życiu pracy by nie podjął.

Moja sytuacja jest inna. Ja nie wyjechałam za chlebem. Pracę w Polsce miałam ciekawą i zarabiałam nie najgorzej. Oczywiście nie obyło się bez przeżyć typu: wypłata 1200 zł, upadłość czy szef furiat. Tak to w życiu bywa, że nie od razu Rzym zbudowano i trzeba uparcie szukać i dążyć do celu.Wiele nocy nie przespałam bijąc się z myślami czy wyjechać czy zostać. Postawiłam na przygodę i oto jestem.

Nie jestem typową emigrantką, bo przecież typowa mieszka a Anglii, Irlandii, Norwegii czy Niemczech. Ja mieszkam w Turcji. Tak, Turcja jest krajem muzułmańskim. Pewnie zastanawiacie się jak to możliwe, że piszę skoro pewnie siedzę przykuta do kaloryfera z burką na twarzy. Otóż zaskoczę Was pisząc, że Turcja to nie kraj arabski. Mieszkam w mieście studenckim, portowym oddalonym od kurortów wypoczynkowych godzinę drogi. Izmir to miasto inne niż Turcja, na swój sposób nowoczesne i zacofane zarazem. Z czasem zrozumiecie o czym mówię.

Oczywiście nie można porównać życia codziennego z wakacjami w Antalii czy Bodrum. Życie codzienne w dużym mieście, w którym język angielki, to język egzotyczny to niezwykle interesujące przeżycie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz