Zanim w nasze życie
wkradł się nasz największy skarb, oboje z mężem sporo podróżowaliśmy. Mąż przez
pracę zwiedził już chyba cały świat, ja skromniej ograniczyłam się jedynie do
Europy. Dopóki oboje pracowaliśmy w polskich oddziałach firm nasze życie
wyglądało w miarę normalnie. Kiedy jednak męża przeniesiono do Turcji
musieliśmy sporo kombinować, żeby móc wspólnie spędzać czas. Takie życie nam
jednak odpowiadało. Wolność i niezależność to część naszych charakterów i mimo,
że wciąż walczymy o dominację, to te cztery lata minęły nam w ciekawym i
pasjonującym związku.
Życie na walizkach
to wieczna walka kupić czy nie kupić? W sumie to za miesiąc się przenoszę więc
się nie opłaca... I tak cały czas. Stworzyliśmy swój dom bez czterech ścian.
Nauczyłam się, że to my tworzymy dom, a nie meble z Ikei.
Oboje lubimy podróże
i życie w biegu. Czasem nawet zbyt szybkim. Myślałam, że nasz synek zatrzyma
nas na trochę dłużej w Turcji. Cóż... Mąż dostał przeniesienie do Luxemburga.
Nie podjęliśmy jeszcze ostatecznej decyzji, ale wszystko wskazuje na to, że on
przeniesie się w styczniu a my w kwietniu przyszłego roku.
Wczoraj wpada do
pokoju z zaczerwienionymi policzkami i mówi:
- Honey, nie
uwierzysz. Dzwonił mój przyjaciel z Niemiec i zaproponował przejście na dyrektorską
posadę w jego firmie w jednym z oddziałów.
-Wow. Super. A jakie
warunki ci zaproponował?
-A nie zapytasz
gdzie? - mówi widocznie poekscytowany.
-Gdzie?
-W Meksyku.
I jak tu nie kochać
takiego życia!
Wrzucam dziś trochę
zdjęć z naszych podróży. Szczególnie kocham te z mojego drugiego domu - Paryża.