Jak wcześniej
wspominałam tym razem Marmaris okryliśmy na nowo. Powoli, spokojnie okiem mamy
i taty, a nie szalonych imprezowiczów na urlopie. Krążąc po uliczkach centrum
miasta zajrzeliśmy na Grand Bazar. To ogromny bazar w centrum miasta gdzie
można znaleźć wszystko. Nie od dziś wiadomo, że Turcja jest stolicą podróbek
wszystkich znanych marek. I to nie byle jakich, bo okiem laika trudno rozróżnić
kopię od oryginału. Przykre to trochę, że zamiast miejscowych rękodzieł czy
pamiątek osiemdziesiąt procent sprzedawców oferuje tanią tandetę. Nie wszystko
jednak stracone, wciąż są sklepiki i stragany, które przyprawiają o kolorowy
zawrót głowy.
Ceramika na podłodze bazaru |
Natrafiliśmy również
na całkiem przyjemny hmm lokal gastronomiczny - trudno mi określić jakiego typu
ponieważ oferował kawę, herbatę, drinki oraz fast food. Nie od dziś wiadomo, że
Turkom brakuje poczucia estetyki. Piękne stare mury obwieszone zdjęciami
hamburgerów, kwieciste sofy, popielniczki z porcelany, drewniane stoły, złote
filiżanki rodem z... horroru i na deser w samym sercu fontanna z żółwiami.
Pijąc herbatę wyobraziłam sobie to miejsce bez tej całej otoczki bylejakości i
doszłam do wniosku, że to okruszek historii, zamknięty we współczesności
desperacko błagający o pomoc. Szkoda mi takich miejsc i tych bezdusznych
zarobkowiczów, którzy trzymają w niewoli ducha historii.